piątek, 21 listopada 2014

Wieczny wędrowiec - część czternasta

WITAM

W maju zakwitły bzy, cały park wokół pałacu zazieleniał i zaśpiewały ptaki, a słońce obiecywało nie umierać.
Jednak przyroda nie była w stanie zakryć naszego smutku, albowiem Korpalscy, nasi rodzice tego wielkiego domu odeszli z Orłowa (już na emeryturę) i zamieszkali na stałe w Toruniu.
To był cios dla wszystkich, tym bardziej, że przyszedł na ich miejsce taki buc (nowy dyrektor), iż szkoda gadać. Zaczął od jakiegoś chorego remontu pałacyku, zaostrzenia regulaminu i stu innych rzeczy.
Na ten czas rozparcelowano nas do Jaksic, Grudziądza, Torunia i innych wolnych miejsc...normalnie szok.
Nasz dom był tak śliczny i zadbany, że jeszcze przez dekadę nie wymagał remontów. No ale władza ma zawsze rację - nawet wyleciało kilku wychowawców, których lubiliśmy.
Czarne myśli zagnieździły się w naszych sercach, gdyż każdy wiedział, że już nigdy nie będzie tak samo.
Zlikwidowano też salę absolwentów - zakazany zamek.

Opowieść o tych innych placówkach opiekuńczych sobie podaruję, gdyż tutaj zostałem nieomal zgwałcony.   
Uciekłem po tygodniu i szukała mnie milicja w związku z poważnymi zarzutami kradzieży, podpalenia...itp.
To prawda - zrobiłem to, ukradłem temu wychowawcy (chamowi) rower, by mieć na czym uciekać i na pożegnanie podpaliłem mu szopkę i stóg siana stojący koło niej.
Nic wielkiego się nie stało...sianko spłonęło, a szopkę sam ugasił. Uznałem ten akt, jako zadość uczynienie
za krzywdę i próbę seksualnego wykorzystania...i to kto, ten który z powołania miał nas chronić. 
Wizja poprawczaka zawisła nade mną, jednak w sumie skończyło się tak, że po protekcji Korpalskich, dostałem się do pogotowia opiekuńczego w Toruniu (na krótko) i po rozmowach z psychologiem oraz kuratorem, zabrali mnie do siebie na czas remontu Orłowa, moi kochani Korpalscy - nikomu chyba tyle nie zawdzięczam co im.
Po remoncie bidulca pożegnałem Korpalskich i Toruń - czas było wracać.
Całkiem przypadkowo spotkałem na przystani koło mostu ojca, kiedy spacerowałem po bulwarach przed
odjazdem, aby nacieszyć jeszcze oczy Wisłą.
Ożyły wspomnienia i dawne uczucia, a on spytał, czy chcę popłynąć z nim w górę rzeki, gdyż będzie wracał do Włocławka.
Miałem wielką ochotę, jednak w czasie rozmowy był tak nachalny i brukał w każdym słowie mamę, że zrezygnowałem.
To był ostatni raz, kiedy go widziałem - nie przyjechał potem nawet na mój ślub, choć zaproszenie dostał.
Tu w Orłowie już nic nie było takie samo, nowe twarze, nowi wychowawcy i nawet wychowankowie nie wszyscy powrócili.
Grom jasny strzelał mnie na każdym kroku i stałem się nerwowy...ale nadeszło niespodziewanie zbawienie.
Pojawili się akwizytorzy dusz i zwerbowali nas (całą paczkę z sali) do szkoły górniczej w Bytomiu. 
Super przygoda - wielkie miasta, niemal jedno obok drugiego, wspaniały internat, piękna szkoła, wysokie kieszonkowe i jeszcze lepsze żarcie (obiadki jak w restauracji)...Ziemia obiecana.
Co prawda już pierwszego dnia miejscowa młodzież (hanysy) chciała nam spuścić lanie...heh, ale kto by się takim czymś przejmował. Byliśmy przedwcześnie dojrzali i odporni na stres podwórkowych wojenek. 

Niestety...wszystkich komisja lekarska przyjęła i tylko mnie odrzucili   
Czułem się, jakby mi ktoś w twarz dał. Coś tam bredzili, że za niski, że za anemiczny, po operacji...itp.
Się wkurzyłem i powiedziałem, żeby się bujali i wróciłem na Kujawy, czyli znowu do Orłowa   


cdn.

OSKAR


2 komentarze:

  1. Podoba mi się, przeczytałam wszystko, co było potem? Pisz dalej ...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję Yagga za komentarz...co prawda miałem chwile zwątpienia i pytania w stylu "Czy warto"?, gdyż
    czyta to praktycznie każdy obywatel, znajomi, rodzina...etc. :)
    Jednak wiele osób mnie zachęciło, a skoro powiedziałem A to trzeba powiedzieć B :)

    Pozdrawiam i ciąg dalszy nastąpi...może nie dzisiaj, bo jadę do Bydgoszczy i wracam późnym wieczorem,
    ale postaram się, jak najszybciej.

    OdpowiedzUsuń